Jeremy Sochan zakończył swój pierwszy sezon na parkietach NBA. Polak zagrał lepiej, niż zapowiadało to wielu ekspertów i już w pierwszych rozgrywkach udowodnił, że wybranie go z dziewiątym numerem nie było przypadkiem.
Solidny sezon
Jeremy zagrał w tym sezonie w 56 meczach, z czego aż 53 rozpoczął w pierwszej piątce. 19-latek był jednym z tych, na których rozwój stawiał Gregg Popovich. Skrzydłowy spędzał na parkiecie średnio 26 minut, notując w tym czasie 11 punktów, 5,3 zbiórki, 2,5 asysty, 0,8 przechwytu oraz 0,4 bloku.
– To był dla mnie bardzo dobry sezon. Na pewno zrobiłem duży postęp. Myślę, że przed sezonem wiele osób nie przypuszczało, że będę tak dużo dawał w ataku, a ja pokazałem, że mogę zdobywać sporo punktów, rzucać, ale też podawać i grać na koźle. Mam kilka elementów gry do poprawienia. Chciałbym też grać regularnie na najwyższym poziomie, bo teraz zdarzało mi się, że po kilku dobrych meczach przydarzała mi się jakaś kontuzja, albo słabszy występ. Ale myślę pozytywnie, bo to był dobry sezon – przyznaje Jeremy.
Średnie statystyki są naprawdę solidne, jednak jest też coś, nad czym Polak musi popracować. Chodzi oczywiście o skuteczność. O ile 45,3% rzutów z gry to całkiem solidny wynik, tak do poprawienia jest zdecydowanie skuteczność z obwodu. Jeremy trafiał zaledwie 24,6% swoich rzutów, a rywale wielokrotnie decydowali się na to, by odpuszczać go na obwodzie. Sochan przyznał już, że rzut to coś, nad czym będzie sporo pracował tego lata.
Sezon Polaka warto rozbić na kilka etapów. W pewnym momencie Sochan zmienił formę rzutów wolnych i zaczął je wykonywać jedną ręką, co sprawiło, że jego skuteczność z linii wzrosła z 45,8% do 76,1% (70 trafień przy 92 próbach). Zaliczył również kilka imponujących serii i dobrych występów. W 17 kolejnych meczach w trakcie sezonu zdobywał średnio aż 16,4 punktu oraz 6,5 zbiórki na mecz.
Odwaga
Najważniejsze u Jeremy’ego jest to, że nie boi się ciężkiej pracy. Ufa także w każde słowo, które w jego stronę kieruje sztab szkoleniowy. Najlepszym przykładem tego jest fakt, że w trakcie sezonu zaczął oddawać rzuty wolne… jedną ręką. Gregg Popovich przyznał, że gdyby zasugerował to większości koszykarzy, to po prostu by go wyśmiali. Polak z pokorą słucha jednak doświadczonego szkoleniowca i to naprawdę może napawać optymizmem.
Skrzydłowy już w swoim pierwszym sezonie ustanowił konkretny rekord kariery, jeśli chodzi o zdobycz punktową. W styczniu w spotkaniu przeciwko Phoenix Suns dostał nie tylko sporo minut, ale także i rzutów, notując 30 punktów, 8 zbiórek oraz 5 asyst. Zabrakło mu więc zaledwie punktu, aby wyrównać rekord Marcina Gortata (z 13 maja 2014 roku).
– Jest szalony. Nie wiesz, co zrobi, ale ufasz mu. Czuję się, jakbym oglądał wczesnego Manu Ginobili. Będzie popełniał błędy, bo daleko mu do oszlifowania. Nie mam pojęcia dokąd zajdzie. Daleko! Kto inny rzucałby wolne jedną ręką przed 18 tysiącami ludzi. Gdybym kazał to robić jakiemukolwiek innemu zawodnikowi, wyśmiałby mnie. Ale Jeremy nie boi się próbować. To jego wielka zaleta – komplementował swojego podopiecznego Gregg Popovich.
Tankowanie
Spurs są obecnie w trakcie przebudowy i liczą na to, że będą mogli wybrać w tegorocznym drafcie jednego z największych prospektów w historii – Victora Wembanyamę. Sezon 2022/23 zakończyli na ostatnim miejscu w konferencji Zachodniej z bilansem 22 zwycięstw oraz 60 przegranych.
– Jestem też dumny z tego jak rozwinął się mój zespół w trakcie sezonu. Oczywiście jesteśmy bardzo młodym zespołem i wydaje mi się, że wszyscy wiedzą, że jeszcze nie jesteśmy gotowi na walkę w playoffs… ale od początku sezonu jesteśmy bardzo skupieni na rozwoju, na procesie osiągnięcia – i utrzymania – wysokiego poziomu gry, jesteśmy skupieni na tych małych rzeczach, detalach, które pozwalają wygrywać mecze, które budują kulturę mistrzowskich zespołów – dodał.
Wyjątkowy moment
Jeremy został też zapytany o wyjątkowy moment w trakcie sezonu, który utkwił mu w pamięci i kiedy poczuł, że naprawdę jest w NBA. Przyznał, że był to mecz w hali Alamodome, gdzie pobity został rekord frekwencji na meczu NBA. Spotkanie Spurs – Warriors obserwowało z trybun ponad 68 tysięcy widzów.
– Dużym zaskoczeniem była też dla mnie liczba spotkań. 82 mecze w sezonie zasadniczym, to jest naprawdę bardzo dużo. W lidze uniwersyteckiej grasz niewiele ponad 30 meczów, a tu jest dwa i pół razy więcej. Wiem, że ja zagrałem w 56, ale byłem na wszystkich 82. To było niesamowite, ale też nie było trudne. Można po prostu powiedzieć, że trochę mnie to zaskoczyło – przyznał Sochan.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Długowieczni. Ci koszykarze zagrali najwięcej pełnych sezonów